Najwierniejsi kibice świata przychodzą na stadion, by wspierać swoją ukochaną drużynę, zaś piłkarze grają, by uszczęśliwić kibiców. To z pewnością dość idealistyczne podejście do rzeczywistości futbolu, jednak wyjątkowo trafnie obrazuje, jak niekiedy niesamowite więzi potrafią łączyć ludzi związanych z piłką nożną. Teoretycznie na stadionie spotykają się zupełnie odmienni ludzie. Różni ich praktycznie wszystko, począwszy od wieku, kończąc na zarobkach. Na trybunach najwierniejsi fani to ci, których zazwyczaj ledwie stać na bilet, podczas gdy na boisku biega 22 facetów, którzy w zaledwie jednym tygodniu zarabiają tyle, co ten nieszczęsny kibic w przeciągu roku. Dla wielu byłaby to pewnie zapora nie do pokonania, bo sprawa pieniądza jest wyjątkowo poważnie traktowana w dzisiejszej rzeczywistości, ale w tym wypadku futbol stanowi wyjątek, który jest godny naśladowania.
Stadion piłkarski ma łączyć, nie dzielić. W większości przypadków właśnie tak się staje, zaś o wyjątkach najprościej w świecie szkoda czasu dyskutować.
Kibice nieodmiennie wierzą, że to oni wywołują pozytywny wpływ na piłkarza, który potem z podwojoną mocą wraca do nich samych. Nie może tutaj zabraknąć konkretnego przykładu, bądź jak kto woli odpowiedzi z tej drugiej strony, teoretycznie mniej zależnej...
"Jednocześnie muszę przyznać, że nic nie dorównuje uczuciom generowanym przez dziesiątki tysięcy kibiców śpiewających twoje nazwisko, zwłaszcza kiedy przed chwilą strzeliłeś gola. Czujesz się, jakbyś przez chwilę się unosił. Nie słyszysz, że piłkarze krzyczą do ci do ucha i próbują się z tobą cieszyć. [..] Kiedy chwilę później rozlega się gwizdek wznawiający grę, przez jakąś minutę czujesz się, jakbyś mógł zrobić zupełnie cokolwiek."
-Futbol obnażony
Autor książki, z której pochodzi powyższy fragment nie jest przypadkowym człowiekiem, lecz gościem, który większość swojej kariery spędził na boiskach Premier League, więc z całą pewnością wie o czym mówi. Zależność pomiędzy piłkarzami, a kibicami jest niewątpliwa. Jednak nawet pomiędzy nimi istniała pewna granica, która w bardzo zdecydowany sposób odcinała ich zupełnie odmienne światy od zbyt dużego połączenia. Jest to pewnie coś na zasadzie bariery, która zawsze powinna stać pomiędzy pracownikiem a pracodawcą, czy uczniem a nauczycielem. Nie trzeba o tym mówić głośno, ale każdy ma tego świadomość. Gdy dochodzi do przekroczenia owych barier, mamy styczność z co najmniej krępującymi sytuacjami.
Odnoszę nieodparte wrażenie, iż w ostatnim czasie futbol dotyka właśnie wyżej opisany problem, który zapewne ściśle łączy się z rozwojem cywilizacyjnym.
Niesforni zawodnicy istnieją od zawsze. Mało tego, powiedzmy sobie szczerze, że każdy z nich ma gen niegrzecznego chłopca. Być może wynika to z szybkiego dorobienia się dużych pieniędzy, nieumiejętnością radzenia sobie z zainteresowaniem mediów, czy po prostu wyrwania z nieciekawej okolicy. Jednak sęk w tym, że kiedyś nie było internetu, czy portali społecznościowych i dużo wybryków piłkarzy przechodziło "bokiem". Dzisiaj jest to niemożliwe. Gdy zawodnik po przegranym spotkaniu pokaże się "na mieście" zostaje od razu uchwycony przez przypadkowego człowieka, który rzecz jasna pochwali się swoją "zdobyczą". Być może nie brzmi to szczególnie złowieszczo, jednak często zdarza się, że kibice nie akceptują piłkarza, który nieszczególnie troszczy się o wyniki drużyny.
Teraz, by poznać najnowsze statystyki nie trzeba już oglądać Sky Sport, czy BBC, ponieważ wszystko możemy znaleźć na portalach społecznościowych, przez co znacznie łatwiej nam krytykować poszczególnych zawodników, czy trenerów. Wiadomo, w internecie każdy czuję się pewny swego.
Doszliśmy nawet do takiej sytuacji, gdy same kluby piłkarskie zakładają oficjalne konta klubowe na różnorakich portalach i dzielą się z kibicami najnowszymi wiadomościami za pomocą owych środków przekazu. To wszystko dla kibica, który ma odczucie, że staje się coraz bliżej swojego klubu. Nie mam nic przeciwko takim pomysłom, bo to znacznie ułatwia dostęp do bieżących informacji wypływających z klubu, jednak musi za to odpowiadać osoba kompetentną, którą jest w stanie wskazać klub, ale niestety piłkarz w większości przypadków już nie.
Dobitnym tego przykładem są oficjalne konta zawodników na portalach społecznościowych. Chęć kontaktu na linii piłkarze-kibice jest tak ogromna, iż piłkarze postanawiają założyć konto na Twitterze, czy Instagramie, aby potem dzielić się ze swoimi fanami zdjęciami z treningu, czy podróży na tournee.
Podobnie jak w przypadku kont klubowych, nie ma w tym nic złego, dopóki nie zostanie przekroczona pewna bariera. W tym wypadku można nieco zmienić to sformułowanie, wszystko będzie w porządku tak długo, dopóki wyniki drużyny będą odpowiadać kibicom, w innym wypadku, sielanka skończy się bardzo szybko.
Weźmy za przykład Dejana Lovrena, który gra fatalnie już drugi sezon z kolei. Prawdopodobnie jest naprawdę w porządku człowiekiem, który angażuje się w liczne organizacje charytatywne. Na swoją niekorzyść, posiada (a właściwie już posiadał) konto na portalu Instagram. Idealnie spełniał kryteria przyjęte wyżej, publikował niekiedy zdjęcia z treningów, czy tournee chcąc bliżej zżyć się z fanami nowego klubu. Pomysł być może w dobrej wierze, ale wyszło raczej słabo. Aktualnie Chorwat konta już nie posiada. Usunął je, ponieważ nie był w stanie znieść obelg, którymi był obsypywany. Na Twitterze został również zrugany i nazwany "szmaciarzem" przez jednego z bardziej popularnych kibiców klubu. Ogólnie rzecz biorąc nie mi jest żal Lovrena jako piłkarza, bo rzecz w tym, że obrońcą jest rzeczywiście marnym i kibice mają prawo go nie lubić, jednak tak po ludzku jest mi go żal jako człowieka, bo on sam nie jest do końca winien zaistniałej sytuacji. Problem w tym, że gdy bariera pomiędzy kibicem a zawodnikiem zostaje zamazana, niekiedy fani sprawy boiskowe mieszają z osobistymi, na czym cierpią nie tylko sami pokrzywdzeni piłkarze, ale także opinia o sympatykach danego klubu. Jednakże spoglądając na temat nieco szerzej, problem ten jest jak błędne koło, bo z jednej strony wyjątkowo taktowne jest, kiedy zawodnik okazuje zaangażowanie w relację z kibicami, z drugiej zaś musi on wiedzieć, w którym momencie powiedzieć stop i po prostu się wycofać, a z tym niestety wciąż wielu piłkarzy ma spory problem.
Przykładowy Twitter to także liczni dziennikarze sportowi, którzy o swoich tajemniczych informacjach, (najczęściej transferowych) opowiadają najpierw za pomocą swoich kont. Często to właśnie oni nakręcają spiralę nienawiści, bądź euforii związanej z dowolnym piłkarzem. Tak było w przypadku Saido Berahino, napastnika West Bromwich Albion. Sky Sports poinformowało, że w popularny deadline day Tottenham złożył aż 4 oferty za nastoletniego Anglika. Wszystkie oferty zostało ponoć odrzucone. Jeszcze zanim sprawa zdążyła się na dobre zakończyć, odezwał się sam zainteresowany, co w futbolu nigdy nie przynosi odpowiednich rezultatów. Umówmy się, piłkarze w większości nie są mistrzami konwersacji. Berahino za pośrednictwem Twittera poskarżył się, iż został źle potraktowany przez klub i, że nie zamierza więcej zagrać w jego barwach. Nietrudno się domyślić, że reakcje były mieszane. Kibice Tottenhamu złudnie uznali to za ostateczny dowód miłości Berahino do ich klubu, zaś fani West Bromu niemal eksplodowali ze złości, okraszając Saido mniej więcej takimi epitetami, jakimi sympatycy Liverpoolu pożegnali Sterlinga. W trosce o młodszych czytelników, owe epitety nie zostaną przywołane!
Czasami zdarza się jednak, że piłkarz potrafi w taki sposób operować swoim kontem na portalach społecznościowych, że zyskuje sporą rzeszę fanów. Tak właśnie było z wyjątkowo niesfornym Mario Balotellim, który dzielił się z fanami zdjęciami z każdej możliwej okoliczności. Prawdopodobnie właśnie dzięki temu (bo na pewno nie dzięki dobrej postawie na boisku, czy treningach) Balotelli szybko stał się ulubieńcem fanów. Jego odejście, pomimo tego, że zdobył zaledwie 3 bramki w barwach klubu, wiązało się z wielkim lamentem pośród fanów, którzy chyba cenili go jako... pośrednika klubowego, a nie piłkarza. Niestety, źródła związane z klubem jasno informowały, że Mario może i jest sympatyczny, ale tylko na portalach społecznościowych. W klubie rzadko bywał na treningach, a po pół roku w Liverpoolu wciąż nie znał swoich kolegów. Być może okresu w Anglii nie zaliczy do najlepszych pod względem piłkarskim, ale przynajmniej udało mu się znacznie wzbogacić listę obserwujących go osób na Twitterze.
Ostatnim przykładem internetowej porażki piłkarza jest Jose Enrique. Tak, to wciąż zawodnik Liverpoolu. Ciężko sprawdzić, kiedy grał swój ostatni mecz w profesjonalnej piłce, bo było to tak dawno, że chyba już nikt tego nie pamięta. Na szczęście Jose nie traci czasu i każdą cenną chwilę spędza rzecz jasna na portalach społecznościowych. Właściwie to tutaj również powinien zostać użyty czas przeszły! Hiszpan podobnie jak Dejan Lovren usunął wszelakie konta, jednak z nieco innego powodu. Ze względu na znaczną obniżkę formy, Enrique trafił do zespołu rezerw i usłyszał, że nie jest już potrzebny w klubie. Z tej właśnie przyczyny Jose postanowił wziąć się porządnie do pracy i porzucił wszelakie "internetowe zabawki", które jak twierdził, tylko odwracały jego uwagę od futbolu. No cóż, lepiej późno niż wcale, chciałoby się rzec. Sam Hiszpan jest doskonałym przykładem na to, że piłkarz na portalach społecznościowych, nawet jeśli nie cieszy się wielkim zainteresowaniem, to potrafi sobie sam zaszkodzić.
Piłkarze i kibice to zupełnie odmienni ludzie. Bądź, co bądź, niby zmierzają do podobnych celów, ale jednak swoje ambicje wyrażają w zupełnie odmienny sposób. W idealnym świecie zawodnicy mogliby spokojnie korzystać z portali społecznościowych, bo po pierwsze, wiedzieliby jak to robić, a po drugie, nie byliby narażeni na często prostacką krytykę ze strony kibiców. Niestety, świat nie jest idealny, a mimo to zawodnicy wręcz pchają się w stronę mediów, by być bliżej kibiców. Niektórzy to zrozumieją i dobrze wykorzystają, inni zaś będą pisać głupoty i wiecznie stwarzać kłopoty swemu pracodawcy.
Kluczem do utrzymania poprawnych stosunków na linii kibice-piłkarze jest zachowanie pewnej bariery, która wciąż nie została do końca zatarta. Nasza rola, czyli kibiców jest prosta. Nawet jeśli gość jest wrakiem piłkarza, powinniśmy go wciąż wspierać, bo prawdopodobnie jest mu cholernie ciężko, chociaż się do tego nie przyzna. Bo przecież wiadomo, zawodnicy niczym duże dzieci, nigdy nie mogą okazać słabości. Zaś co do samych piłkarzy, nie mamy na nich wpływu. Ci mądrzejsi wiedzą jak rozsądnie korzystać z portali społecznościowych, o tych głupszych nie ma sensu rozmawiać, bo prawdopodobnie i tak za niedługo byśmy o nich zapomnieli...